poniedziałek, 2 marca 2015

#1.

Południe. Słońce świeciło bardzo mocno jak na pogodę w Londynie. Było ok. 23 stopni ciepła, więc prawie wszyscy byli gdzieś ze swoimi znajomymi. Tylko nie ja. Siedziałam w swoim pokoju, zajęta swoimi myślami, gdy do drzwi mojego pokoju ktoś zapukał bardzo intensywnie.
- Proszę. - odpowiedziałam. Do pokoju wszedł wysoki brunet.
- Hej. - uśmiechnął się i usiadł obok mnie.
- Cześć Daniel. - odpowiedziałam.
- Może wyjdziesz na dwór? Ładna pogoda jest. - powiedział kładąc rękę na moje kolano. Spojrzałam się na tą dłoń i położyłam swoją na jego.
- Nie mam ochoty. Wolę posiedzieć w domu. - brunet ścisnął moją dłoń.
- Sara dzwoniła. Martwi się. - powiedział. Chciało mi się płakać, ale nie mogłam  się rozkleić. Musiałam udawać twardą i zmęczoną. Nie mogłam mu pokazać, że jest ze mną aż tak źle.
- Nie mam ochoty na spotkania ze znajomymi. - moja mimika na twarzy mogła by dostać Oscara za perfekcyjną grę aktorską. Wiedziałam, że jeśli Daniel nie wyczyta nic z mojej twarzy to da sobie spokój. On taki był. Kochany, miły, troskliwy. Nigdy nie był upierdliwy, uparty. Nigdy na mnie nie naciskał. Mogłam robić co chce odkąd zostaliśmy sami, tylko we dwoje.
- Przepraszam Cię, ale chcę zostać sama. Zostawisz mnie? - zapytałam. Daniel chciał coś jeszcze powiedzieć, ale zrezygnował. Spojrzał jeszcze raz na mnie swoimi intensywnie błękitnymi oczyma i wyszedł. Bolało mnie to, że się od niego tak odcinam. Wiedziałam, że najbardziej na świecie to on się o mnie martwi. Ale jak miałam mu powiedzieć, że moja psychika jest na wykończeniu i najchętniej zasnęłabym snem wiecznym? Nie umiałabym mu tego powiedzieć, a co gorsza zrobić mu tego. Muszę jakoś Go od siebie odciągnąć, muszę zrobić, aby mnie znienawidził. Wtedy będę mogła zrobić to, na co tak długo czekam.
Spojrzałam na zegarek w telefonie. Wybijała godzina 14, za dwie godziny mam lekcje jeździectwa konnego. Jedyne zajęcia na które mam ochotę chodzić. Nawet jeśli odbywają się w sobotę.
Na ekranie mojego telefonu pojawiło się duże zdjęcie Sary. To znaczyło, że do mnie dzwoni.
Wzięłam komórkę do ręki i chwilę zastanawiałam się czy mam odebrać. W końcu zdecydowałam się, że tak. Przecież unikałam jej od kilku tygodni, więc wypadałoby w końcu odebrać. Wzięłam głęboki wdech. I odebrałam.
- Halo. - powiedziałam do słuchawki.
- CO SIĘ Z TOBĄ DO CHOLERY JASNEJ DZIEJE?! NIE MOGĘ SIĘ DO CIEBIE DODZWONIĆ, NIE MOGĘ SIĘ Z TOBĄ SKONTAKTOWAĆ I ZAWSZE JAK DO CIEBIE PRZYCHODZĘ TO CIEBIE NIE MA! CO SIĘ Z TOBĄ DZIEJE?! - Sara była wściekła. Nie chciałam się z nią kłócić, nie miałam na to siły.
- Przepraszam, ale telefon miałam popsuty. - odpowiedziałam. Usłyszałam wydech po drugiej stronie słuchawki.
- Myślałam, że coś się stało, że się na mnie obraziłaś albo coś. - powiedziała Sara. Było słychać, że odczuła wielką ulgę po moich słowach.
- Przepraszam Cię, ale muszę kończyć. - rozłączyłam się nie dając dziewczynie dojść do słowa. Wzięłam głęboki wdech, żeby się uspokoić i, żeby się nie rozpłakać. Uspokojona wzięłam wcześniej przygotowaną torbę z ciuchami do jazdy konnej i wyszłam z pokoju. Wyszłam na dwór niespostrzeżona i skierowałam się do swojego auta. Wrzuciłam torbę na miejsce pasażera i usiadłam za kółkiem. Odpaliłam silnik i ruszyłam w stronę stadniny.

***
Gdy dotarłam na miejsce zobaczyłam, że mój trener już tam czeka. Wysoki, umięśniony i przystojny blondyn o niebieskich oczach. Dla wielu dziewczyn jest ideałem, dla mnie po prostu jest tylko instruktorem jazdy. Nikim więcej. On chwilami pokazywał, że mu się podobam, ale ja za każdym razem Go spławiałam, więc ma do mnie teraz bardziej odległy stosunek i łączą nas tylko te 2 godziny. 2 godziny kiedy jestem sobą i nie udaję, że jestem twardą i zimną suką.
- Witaj Clarisso. - mój kochany trener jak zwykle sztucznie uprzejmy przywitał mnie podając mi swoją dłoń. Ja ignorując to podeszłam do swojego już przyszykowanego konia i nie patrząc n blondyna powiedziałam:
- Mówiłam, żebyś tak do mnie nie mówił. - chwila ciszy. - Witaj James. - powiedziałam i spojrzałam w jego stronę. Zauważyłam jakiś błysk w jego oczach.
- Przepraszam. - jego spojrzenie przegrało z moim, a chłopak.. Przepraszam, a mężczyzna spojrzał w dół. - Zapomniałem. - podrapał się po karku.
- Pójdę do szatni. - powiedziałam. I skierowałam się w stronę dużego budynku razem ze swoją torbą. Wchodząc do budynku zauważyłam "trajkotki". Cztery dziewczyny, które stały po mojej prawej stronie. Intensywnie o czymś rozmawiały, ale kiedy zauważyły, że się zbliżam umilkły.
- Cześć dziewczyny. - powiedziałam, ale żadna z nich mi nie odpowiedziała. Stały przestraszone i wpatrywały się we mnie. Czekałam aż któraś z nich coś powie, ale żadna się do tego nie śpieszyła. "Dziwne". - pomyślałam i poszłam dalej. Weszłam do środka i skręciłam w prawo. Przede mną ukazały się duże, marmurowe, białe schody. Nigdy wcześniej ich tu nie widziałam, ale, że nie jestem z natury ciekawska osobą poszłam dalej i na reszcie znalazłam damską szatnię. Weszłam do środka gdzie siedziały już jakieś 10 - latki. Jednym spojrzeniem je spłoszyłam. Wolałam być sama. Nigdy nie lubiłam jak ktoś był ze mną jak się przebierałam. Postawiłam torbę na ławkę i wyjęłam z niej ubrania. Przebierając się spojrzałam się w lustro. Zobaczyłam swoje chude ciało. Niby atrakcyjne, ale ma wiele wad. Najgłówniejsze to te na udach, blizny. Wiele blizn. Jedne mniejsze, drugie większe. Ale każda znaczyła coś innego.
- Dosyć tego. - powiedziałam do siebie i się ubrałam. Wzięłam dżokejkę i wyszłam na dwór.
Podeszłam do swojej klaczy.
- Witaj Furio. - pogłaskałam ją po grzbiecie. Wydała swój ukochany dźwięk, który mówił "Witaj." Chyba, bynajmniej zawsze się ze mną tak witała przed samą jazdą.
- Od czego zaczynamy? - zapytałam James'a. Uśmiechnął się do mnie.
- Dzisiaj zaczynamy od dużego toru. Weź Destiny i chodźmy tam. - jak powiedział tak zrobiłam. Było to dla mnie dziwne. Nigdy nie zaczynaliśmy o dużego wybiegu, ale niech mu będzie. Wprowadziłam klacz na duży wybieg, wsiadłam na nią i chciałam ruszyć. Koń nie chciał się mnie słuchać. Coś mi tu nie pasowało. W końcu zrozumiałam co.
- To nie jest moja Furia ! - krzyknęłam gdy koń ruszył. Nie mogłam nad nim zapanować. Zrobiłam jedno okrążenie, potem drugie, ale to nie ja Go prowadziłam. Robił co chciał. James zamiast Go zatrzymać patrzył się na mnie i czekał na rozwój wydarzeń.
- Stój ! - krzyczałam. Koń się mnie nie słuchał. Uderzyłam Go piętami pod żebra. Lecz on zamiast się zatrzymać zrzucił mnie. Upadłam na ziemię i uderzyłam głową o coś twardego. - Ał. - złapałam się za pulsujące miejsce. Poczułam coś lepkiego i mokrego. Spojrzałam na swoje palce, które dotknęły bolącego miejsca i zauważyłam krew. Potem już nic nie pamiętam. Potem była już tylko ciemność.

1 komentarz:

  1. Roksi to taka emo xD ?
    Ciekawie, ciekawie ♥
    Czekam na 2 :*

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie szczere komentarze :3 ;)